Zdecydowanie
nie chcę żeby do końca świata mówiono o mnie Peter – muzyk countrowy – czy coś
w tym stylu.
Udzielasz wywiadu przez
Internet, który zresztą zostanie opublikowany przy pomocy tego medium. Jaką ono
odgrywa rolę dla młodego artysty, młodego pieśniarza?
Muszę przyznać, że w obecnych czasach
jest bardzo pomocny, żeby nie powiedzieć – niezbędny. Głównie używam go w
celach promocyjnych, bo to najszybszy i zarazem najprostszy środek przekazu.
Tak najłatwiej jest trafić do odbiorcy. No i udostępnianie muzyki poprzez
rozmaite serwisy takiej jak youtube albo bandcamp są równie przydatne, także
jak widać odgrywa on sporą rolę.
|
Peter J. Birch, fot. Alicja Protasewicz |
Peter, Piotrze… skąd pomysł
na angielski pseudonim i śpiewanie w języku Shakespeare’a?
Sprawa jest bardzo prosta. Piotr Jan -
czyli Peter John, a Birch bo niektórzy mówią też na mnie “Brzoza”, a to taka
pochodna od mojego nazwiska Brzeziński. Posługuję się pseudonimem ponieważ
śpiewam tylko po angielsku i to wówczas dla mnie jakoś bardziej trzyma się
kupy.
W graniu najbardziej lubisz:
tworzenie, nagrywanie materiału, występowanie przed publicznością, a może
jeszcze inny aspekt? (I oczywiście: dlaczego?)
Każdy z tych procesów jest dla mnie tak
samo ważny. Kocham tworzyć, ubóstwiam pracę w studio, no a później możliwość
prezentowania tego, co się wypracowało jest równie ekscytująca. Odbiór czasem
może sprawić, że postrzegam dany utwór zupełnie inaczej, bądź upewniam się, że
się nadaje, że ludziom się podoba. Te elementy składają się na całość, czyli na
to moje „muzykowanie”.
Na Twoim debiutanckim
albumie recenzenci doszukują się – chyba słusznie – korzeni w country, skąd
taka inspiracja?
Gdy zacząłem poznawać, odkrywać ten
rodzaj muzyki, wrażliwości, to po pewnym czasie totalnie się zakochałem. I z
każdym kolejnym albumem, artystą czy też nawet filmem, zacząłem pojmować tę
estetykę i nagle zaczęły się pojawiać utwory bardziej w takim klimacie,
aczkolwiek nie chcę się zamykać na
poszczególne nurty, gdyż tak naprawdę kręci mnie przynajmniej kilka i staram
się zawrzeć w mojej muzyce to, co z nich najlepsze. Gdzieś zachować dany
klimat, ale zinterpretować go oczywiście po swojemu, po „Peterowemu”.
Po raz pierwszy można
powiedzieć, że byłeś sam panem sytuacji, album „When The Sun’s Risin’ Over The Town” to Twój pierwszy solowy
projekt – jakie uczucia towarzyszyły Ci przy jego realizacji?
Naprawdę różne i mieszane. Tego było
tyle, że nie starczy miejsca, a sam już wielu aspektów na pewno nie pamiętam (śmiech).
Nie mogę powiedzieć, że proces nagrań przebiegał gładko, czym też ciągle byłem
podekscytowany. Bywały trudne momenty, zwątpienie. Jeśli chodzi o nagrania
bardzo skupiam się na szczegółach, a poprzez to że zaproszeni byli również
goście, praca rozciągnęła się w czasie, a co za tym idzie mnie dopadały jakieś
tam wątpliwości: „A może ten utwór wyleci z setlisty?”, „A może tu bez gitary,
albo coś inaczej?”. Jednak to chyba normalna sprawa. Suma sumarum jestem
zadowolony z tego, jaki kształt nabrała ta płyta, ale to nie jest tylko moja
zasługa. Na to złożyła się cierpliwość, czas i praca kilku osób i jestem im za
to bardzo wdzięczny.
Udało się także wprowadzić
kilku gości. Jaki był ich wkład w końcowy efekt?
Bez nich ta płyta była by taka sucha,
mniej barwna. Oni po prostu przyszli na mój szkic i zaczęli go kolorować. Część
rzeczy sugerowałem sam, ale nie chciałem też decydować o wszystkim, dlatego
dałem im w większości wolną rękę, bo to daje powiew świeżości, inne spojrzenie,
a też takiego chciałem. Gdyby tak wszystko zależało ode mnie, to byłoby nudno (śmiech).
Piotrze, co grasz tak sam,
jak i z Turnip Farm już wiemy, czego jednak lubisz słuchać, może co czytać?
Jakie oglądać filmy?
Słucham ostatnio dość rozmaitej muzyki.
Pojawiły się rzeczy elektroniczne, popowe, albo nawet klimaty hip-hopowe.
Oczywiście nadal jestem wierny swoim idolom, ale zacząłem zauważać, że można
czerpać tak naprawdę ze wszystkiego i w każdym nurcie człowiek znajdzie coś dla
siebie. Jeśli chodzi o czytanie, to ostatnio była to biografia Shaquille’a O’Neal’a.
Bardzo lubię biografie, więc zazwyczaj sięgam po jakieś muzyczne pozycje, ale z
racji tego iż jestem też fanem koszykówki, to jak najbardziej musiałem poznać
lepiej historię Shaq’a (śmiech).
Czy dalsze plany artystyczne będą stąpaniem po wyznaczonym
debiutem trakcie, czy poszukasz nowych inspiracji? Może już zresztą masz jakieś
plany?
Zdecydowanie nie chcę żeby do końca
świata mówiono o mnie Peter – muzyk countrowy – czy coś w tym stylu. W zasadzie
chciałbym też nagrywać takie płyty, ale pojawiają ostatnio numery zupełnie inne
od poprzednich, gdzieś bardziej odległe od tego, co robiłem dotychczas. Dlatego
uważam, że byłoby grzechem pozostanie tylko w tym jednym nurcie i olanie nowych
numerów, które powstają w różnym klimacie. Stąd mętlik w głowie, ponieważ mam
już sporo nowego materiału i obecnie analizuję, w jakim kierunku podążyć, a z
drugiej strony myślę, żeby postawić na różnorodność i na jednej płycie niech
pojawi się country’owy numer z harmonijką, a jednocześnie jakaś impresja z dozą
elektroniki lub smyczków. Mam co robić i nad tą aranżacją w najbliższym czasie
będę się skupiał.
A może zaczniesz nagrywać
covery znanych kapel?
(śmiech)
Mam w swoim repertuarze kilka coverów i był nawet kiedyś pomysł, żeby z moim
kolegą Marcinem Loksiem zrobić taki projekt na dwie gitary akustyczne, gdzie
gralibyśmy znane covery popowe tylko w wersji minimalistycznej. Tyle, że teraz
nie ma na to za bardzo czasu, ale mi te pomysły zawsze gdzieś tam w głowie
tkwią, więc jeśli nie teraz, to może kiedyś coś takiego jednorazowo popełnimy.
Dzięki za rozmowę.