Nieufnie podchodzę do oglądania dokumentów. Dostaję jako
widz miazgę rodem z popularnonaukowych telewizji, w których trwający bez mała
godzinę program daje niewiele wiedzy ubranej w efektowne powtarzanie tego
samego – jakby uzyskali wizualizację zaciętej płyty gramofonowej. Zdarza się,
że zostaję zmuszony do obserwacji reportażu pozbawionego jakichkolwiek ambicji artystycznych,
a będącym raczej nagrywaniem wszystkiego, co wpadnie w oko kamery.
Mile więc byłem zaskakiwany, gdy pochłaniałem kolejne minuty
„Sugar Mana”. Pewnie duży udział miała w sukcesie filmu muzyka, ale równie
interesująca okazuje się historia artysty, który ją tworzył. Artysty, który w
całych Stanach Zjednoczonych sprzedał aż… sześć egzemplarzy swojej płyty, aż
wreszcie o nim zapomniano.
Tymczasem w RPA odnosił oszałamiające sukcesy, tylko o nich
nie wiedział. Co więcej, jego niezliczona rzesza fanów również niewiele
wiedziała o swoim idolu. A gdzie niewiedza, tam i plotka. Kim jest ów Rodriguez
podpisany na okładce? Co się z nim dzieje obecnie? Wyszukane mity o śmierci nie
wystarczają wszystkim. „Sugar Man” to właśnie opowieść o poszukiwaniach muzyka,
który w RPA – choć nikt nie miał zielonego pojęcia kto on zacz – paradoksalnie
odniósł większy sukces niż Elvis Presley czy Rolling Stones.
Twórcy filmu wiedzą, że nie wystarczy mieć dobrą historię. Trzeba
ją jeszcze dobrze ubrać w ruchome obrazki. Czynią to wyśmienicie. W wysmakowany
sposób pozwalają sobie na wmontowywanie piosenek z repertuaru Rodrigueza,
dbając, aby stawały się równocześnie komentarzem do danego fragmentu opowieści.
Potrafią także na różne sposoby prowadzić kamerę, co czyni film przemyślanym
pod względem formy i niebanalnym wizualnie.
Na największe uznanie zasługuje jednak nakręcenie filmu
dokumentalnego w taki sposób, że posiada sporą dozę dramaturgii. Oglądanie „Sugar
Mana” może łatwo popsuć przeczytanie nieprzemyślanej recenzji. Takiej, w której
dziennikarz uzna, że skoro obejrzał dokument, to może Wam opowiedzieć o zakończeniu
(patrz. „Film”, luty 2013). Poznajcie je lepiej sami. Ja również muszę się
powstrzymywać, aby go nie zdradzić, ale wówczas zepsułbym sporą część z magii
kina, jaka została zaserwowana w filmie Malika Bendjelloul.
Polecam.
Michał Domagalski
Sugar Man
reż. Malik Bendjelloul
Szwecja, Wielka Brytania
2012
86 min.
Film obejrzałem w poznańskim Kinie Muza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz