czwartek, 11 kwietnia 2013

Piotr Jan Brzeziński, tj. Peter J. Birch nie tylko o swojej płycie


Zdecydowanie nie chcę żeby do końca świata mówiono o mnie Peter – muzyk countrowy – czy coś w tym stylu.

Udzielasz wywiadu przez Internet, który zresztą zostanie opublikowany przy pomocy tego medium. Jaką ono odgrywa rolę dla młodego artysty, młodego pieśniarza?

Muszę przyznać, że w obecnych czasach jest bardzo pomocny, żeby nie powiedzieć – niezbędny. Głównie używam go w celach promocyjnych, bo to najszybszy i zarazem najprostszy środek przekazu. Tak najłatwiej jest trafić do odbiorcy. No i udostępnianie muzyki poprzez rozmaite serwisy takiej jak youtube albo bandcamp są równie przydatne, także jak widać odgrywa on sporą rolę.

Peter J. Birch, fot. Alicja Protasewicz
Peter, Piotrze… skąd pomysł na angielski pseudonim i śpiewanie w języku Shakespeare’a?

Sprawa jest bardzo prosta. Piotr Jan - czyli Peter John, a Birch bo niektórzy mówią też na mnie “Brzoza”, a to taka pochodna od mojego nazwiska Brzeziński. Posługuję się pseudonimem ponieważ śpiewam tylko po angielsku i to wówczas dla mnie jakoś bardziej trzyma się kupy.

W graniu najbardziej lubisz: tworzenie, nagrywanie materiału, występowanie przed publicznością, a może jeszcze inny aspekt? (I oczywiście: dlaczego?)

Każdy z tych procesów jest dla mnie tak samo ważny. Kocham tworzyć, ubóstwiam pracę w studio, no a później możliwość prezentowania tego, co się wypracowało jest równie ekscytująca. Odbiór czasem może sprawić, że postrzegam dany utwór zupełnie inaczej, bądź upewniam się, że się nadaje, że ludziom się podoba. Te elementy składają się na całość, czyli na to moje „muzykowanie”.

Na Twoim debiutanckim albumie recenzenci doszukują się – chyba słusznie – korzeni w country, skąd taka inspiracja?

Gdy zacząłem poznawać, odkrywać ten rodzaj muzyki, wrażliwości, to po pewnym czasie totalnie się zakochałem. I z każdym kolejnym albumem, artystą czy też nawet filmem, zacząłem pojmować tę estetykę i nagle zaczęły się pojawiać utwory bardziej w takim klimacie,
aczkolwiek nie chcę się zamykać na poszczególne nurty, gdyż tak naprawdę kręci mnie przynajmniej kilka i staram się zawrzeć w mojej muzyce to, co z nich najlepsze. Gdzieś zachować dany klimat, ale zinterpretować go oczywiście po swojemu, po „Peterowemu”.

Po raz pierwszy można powiedzieć, że byłeś sam panem sytuacji, album „When The Sun’s Risin’ Over The Town” to Twój pierwszy solowy projekt – jakie uczucia towarzyszyły Ci przy jego realizacji?

Naprawdę różne i mieszane. Tego było tyle, że nie starczy miejsca, a sam już wielu aspektów na pewno nie pamiętam (śmiech). Nie mogę powiedzieć, że proces nagrań przebiegał gładko, czym też ciągle byłem podekscytowany. Bywały trudne momenty, zwątpienie. Jeśli chodzi o nagrania bardzo skupiam się na szczegółach, a poprzez to że zaproszeni byli również goście, praca rozciągnęła się w czasie, a co za tym idzie mnie dopadały jakieś tam wątpliwości: „A może ten utwór wyleci z setlisty?”, „A może tu bez gitary, albo coś inaczej?”. Jednak to chyba normalna sprawa. Suma sumarum jestem zadowolony z tego, jaki kształt nabrała ta płyta, ale to nie jest tylko moja zasługa. Na to złożyła się cierpliwość, czas i praca kilku osób i jestem im za to bardzo wdzięczny.

Udało się także wprowadzić kilku gości. Jaki był ich wkład w końcowy efekt?

Bez nich ta płyta była by taka sucha, mniej barwna. Oni po prostu przyszli na mój szkic i zaczęli go kolorować. Część rzeczy sugerowałem sam, ale nie chciałem też decydować o wszystkim, dlatego dałem im w większości wolną rękę, bo to daje powiew świeżości, inne spojrzenie, a też takiego chciałem. Gdyby tak wszystko zależało ode mnie, to byłoby nudno (śmiech).

Piotrze, co grasz tak sam, jak i z Turnip Farm już wiemy, czego jednak lubisz słuchać, może co czytać? Jakie oglądać filmy?

Słucham ostatnio dość rozmaitej muzyki. Pojawiły się rzeczy elektroniczne, popowe, albo nawet klimaty hip-hopowe. Oczywiście nadal jestem wierny swoim idolom, ale zacząłem zauważać, że można czerpać tak naprawdę ze wszystkiego i w każdym nurcie człowiek znajdzie coś dla siebie. Jeśli chodzi o czytanie, to ostatnio była to biografia Shaquille’a O’Neal’a. Bardzo lubię biografie, więc zazwyczaj sięgam po jakieś muzyczne pozycje, ale z racji tego iż jestem też fanem koszykówki, to jak najbardziej musiałem poznać lepiej historię Shaq’a (śmiech).

Czy dalsze plany artystyczne będą stąpaniem po wyznaczonym debiutem trakcie, czy poszukasz nowych inspiracji? Może już zresztą masz jakieś plany?

Zdecydowanie nie chcę żeby do końca świata mówiono o mnie Peter – muzyk countrowy – czy coś w tym stylu. W zasadzie chciałbym też nagrywać takie płyty, ale pojawiają ostatnio numery zupełnie inne od poprzednich, gdzieś bardziej odległe od tego, co robiłem dotychczas. Dlatego uważam, że byłoby grzechem pozostanie tylko w tym jednym nurcie i olanie nowych numerów, które powstają w różnym klimacie. Stąd mętlik w głowie, ponieważ mam już sporo nowego materiału i obecnie analizuję, w jakim kierunku podążyć, a z drugiej strony myślę, żeby postawić na różnorodność i na jednej płycie niech pojawi się country’owy numer z harmonijką, a jednocześnie jakaś impresja z dozą elektroniki lub smyczków. Mam co robić i nad tą aranżacją w najbliższym czasie będę się skupiał.

A może zaczniesz nagrywać covery znanych kapel?

(śmiech) Mam w swoim repertuarze kilka coverów i był nawet kiedyś pomysł, żeby z moim kolegą Marcinem Loksiem zrobić taki projekt na dwie gitary akustyczne, gdzie gralibyśmy znane covery popowe tylko w wersji minimalistycznej. Tyle, że teraz nie ma na to za bardzo czasu, ale mi te pomysły zawsze gdzieś tam w głowie tkwią, więc jeśli nie teraz, to może kiedyś coś takiego jednorazowo popełnimy.

Dzięki za rozmowę.