wtorek, 26 lutego 2013

„Sugar Man” - recenzja filmu



Dokument, jakiego nie widziałem. Urzekająco opowiedziana historia. Nie tylko o muzyce.

Nieufnie podchodzę do oglądania dokumentów. Dostaję jako widz miazgę rodem z popularnonaukowych telewizji, w których trwający bez mała godzinę program daje niewiele wiedzy ubranej w efektowne powtarzanie tego samego – jakby uzyskali wizualizację zaciętej płyty gramofonowej. Zdarza się, że zostaję zmuszony do obserwacji reportażu pozbawionego jakichkolwiek ambicji artystycznych, a będącym raczej nagrywaniem wszystkiego, co wpadnie w oko kamery.

Mile więc byłem zaskakiwany, gdy pochłaniałem kolejne minuty „Sugar Mana”. Pewnie duży udział miała w sukcesie filmu muzyka, ale równie interesująca okazuje się historia artysty, który ją tworzył. Artysty, który w całych Stanach Zjednoczonych sprzedał aż… sześć egzemplarzy swojej płyty, aż wreszcie o nim zapomniano.

Tymczasem w RPA odnosił oszałamiające sukcesy, tylko o nich nie wiedział. Co więcej, jego niezliczona rzesza fanów również niewiele wiedziała o swoim idolu. A gdzie niewiedza, tam i plotka. Kim jest ów Rodriguez podpisany na okładce? Co się z nim dzieje obecnie? Wyszukane mity o śmierci nie wystarczają wszystkim. „Sugar Man” to właśnie opowieść o poszukiwaniach muzyka, który w RPA – choć nikt nie miał zielonego pojęcia kto on zacz – paradoksalnie odniósł większy sukces niż Elvis Presley czy Rolling Stones.

Twórcy filmu wiedzą, że nie wystarczy mieć dobrą historię. Trzeba ją jeszcze dobrze ubrać w ruchome obrazki. Czynią to wyśmienicie. W wysmakowany sposób pozwalają sobie na wmontowywanie piosenek z repertuaru Rodrigueza, dbając, aby stawały się równocześnie komentarzem do danego fragmentu opowieści. Potrafią także na różne sposoby prowadzić kamerę, co czyni film przemyślanym pod względem formy i niebanalnym wizualnie.

Na największe uznanie zasługuje jednak nakręcenie filmu dokumentalnego w taki sposób, że posiada sporą dozę dramaturgii. Oglądanie „Sugar Mana” może łatwo popsuć przeczytanie nieprzemyślanej recenzji. Takiej, w której dziennikarz uzna, że skoro obejrzał dokument, to może Wam opowiedzieć o zakończeniu (patrz. „Film”, luty 2013). Poznajcie je lepiej sami. Ja również muszę się powstrzymywać, aby go nie zdradzić, ale wówczas zepsułbym sporą część z magii kina, jaka została zaserwowana w filmie Malika Bendjelloul.

Polecam.


Michał Domagalski

Sugar Man
reż. Malik Bendjelloul
Szwecja, Wielka Brytania
2012
86 min.

Film obejrzałem w poznańskim Kinie Muza.

niedziela, 17 lutego 2013

Nie tylko o znaczeniu słowa „lodziarka”

„Lejdis & Dżentelmenels” to album wyjątkowy. Romantycznie. Ale nie zabraknie także lekkich obyczajów. 


Nazwa zespołu jest adekwatna do tego, co znajdziemy na krążku. Nawet jeżeli chodzi o samą muzykę. Z niesłabnącą nutą ironii Romantycy Lekkich Obyczajów odśpiewali jedenaście kawałków z wódką, seksem i miłością w tle.

Oczywiście nie pobrzmiewa na Lejdis & Dżentelmenels romantyzm w popkulturowym bardzo kiczowato sentymentalnym wydaniu. Pod rewelacyjnym płaszczykiem ironicznych uśmiechów i przebieranek schowały się na tej płycie ciekawe opowieści – np. o małej wsi, na której nadal czas płynie inaczej (Moja wieś– oraz mocne wrażenia – od silnego kaca połączonego z poszukiwaniem kandydatki na żonę (Kac) po niemożność odnalezienia miejsca dla swojego postrzelonego serca (jedna z 5 perspektyw).

Rekwizyty też mało sentymentalne. Zamiast wina, raczej wóda i browar. Romantyzm ten bardzo realistyczny, nawet jeżeli pełen widów alkoholowych i tęsknoty jak w Balkonowej piosence. Na wiosce lipa, bo nie ma z kim spacerować, z kim jeździć rowerem (no dobra samochodem). Proste życzenia. Wobec nie możności ich zrealizowania trzeba spotkać się z podłogą.
 
Panowie oczywiście nie pozwalają sobie na zabicie całości dołowaniem nastroju, chociaż trzeba im przyznać, że potrafią stworzyć piosenki o mrocznym wydźwięku. Melancholia z wyższych sfer wypływa z dźwięków balladycznego Poznajmy się. Przy okazji pojawia się kilka mocnych fraz (Mamy podobne myśli, lecz w słowach brak potwierdzenia/ Bo co z tego, że intelekt jest jak cela ciasnego więzienia lub – naprawdę rewelacyjne zamknięcie pewnej prawdy o stosunkach międzyludzkich w słowa – Czy nie wystarcza Ci, że jestem niebezpiecznie perfekcyjny/ Jak nie znajdziesz we mnie boga pewnie będę znowu wszystkiemu winny).

Jednocześnie Romantycy Lekkich Obyczajów uśmiechają się do nas. Jakkolwiek by nie interpretować sobie Lodziarki, to na pewno pierwsze odsłuchanie bawi. Pan w dresach, który pragnie z lodziarką (z dworca PKS) jebnąć na nartach, ale teraz musi biec po bilet jak bystry pies Lessie. Uparcie marzy o tym, aby główna bohaterka zrobiła mu – no oczywiście – loda. To w końcu jej zawód. Uroku poszczególnych linijek nie będę zdradzał.

Zresztą myślę, że warto całe Lejdis &Dżentelmenels odkrywać samodzielnie. Te gitary (dominujący instrument) – od swojskich ocierających się od discopolowy folklor po smutne zawodzenie. Oraz teksty. Ironiczne. Refleksyjne. Wesołe. Choć bywa, że pełne goryczy. Polecam to odkrywanie wszystkich smaczków. Płyta warta niejednokrotnego odsłuchania.



© Michał Domagalski



 
Wykonawca: Romantycy Lekkich Obyczajów
Tytuł: Lejdis & Dżentelmenels
Wydawca: S.P. Records
Data premiery: 2012-09-28
Nośnik: CD
Ilość nośników: 1

Recenzja pierwotnie ukazała się pierwotnie na portalu Wywrota.

sobota, 16 lutego 2013

Slam w Krakowie

Gdzie: Magazyn Kultury, ul. Józefa 17 (Kolanko No 6) Kraków
Kiedy: 22.02.2013 piątek
O której: 21.00
Za ile: 5 zł (na nagrodę dla zwycięzcy)

środa, 13 lutego 2013

Pod przykrywką science fiction



Pozorne wznowienie Władca szczurów stanowi tak naprawdę wybiórczą kompilację trzech tomów opowiadań SF. Dla fanów gratką więc będzie co najwyżej Posłowie autora. Dostajemy The Best Of z pierwszych dziesięciu lat działalności Rafała A. Ziemkiewicza w literackim świecie.

Pilot, datowany jeszcze przed stanem wojennym (lipiec 1981), zdradza już zainteresowania pisarza, które towarzyszą mu do dziś. Prawda, historia, odkłamywanie przeszłości. Kolejne teksty, aż po Źródło bez wody z 1991, mniej lub bardziej dotyczą tych zagadnień.  Dla młodego Ziemkiewicza SF stanowiło w czasach PRL sposób na wyrażanie swych poglądów nie wprost. Przerzucenie problemów współczesnego mu społeczeństwa nie zawsze udawało się w pełni. Cenzura była czujna i – właśnie tytułowego Władcę szczurów – nie dopuściła do druku.

Czytanie tych opowiadań i miniatur (niektóre liczą sobie niecałą stronę)dziś nie budzi takich emocji. Nawet można by nie zauważyć ich – ponoć – antysystemowego zacięcia. Wiele jednak potrafi urzec pomysłem. Niekoniecznie nadmiernie oryginalnym czy zaskakującym, ale jednak utrzymującym czytelnika przy snutej opowieści.

Tego nie można powiedzieć o miejscami topornej narracji, jaka charakteryzuje szczególnie pierwsze utwory w zbiorze. W późniejszych tekstach udaje się Ziemkiewiczowi nabrać lekkości w opowiadaniu. Pod tym względem na brawa zasługuje głównie Szosa na Zaleszczyki. Niestety coś kosztem czegoś. Dla współczesnego czytelnika może to pokaźne (najdłuższe w zbiorze) opowiadanie trącić naiwnością religijną. Dopóki opowiada o nowej partii politycznej i jej próbie objęcia władzy przy pomocy marketingowych chwytów czyta się to świetnie. W zakończeniu jednak wchodzimy w płasko unowocześnioną wersję Nowego Testamentu.

Od zapomnienia z tego obszernego zbioru dwudziestu tekstów ocaliłbym Łąkę (opowieść o chorym chłopcu, który nie chce wyzdrowieć), Hellas III (przestrogę przed inwigilacją), Ciśnienie (rzut oka na kolonizację innych planet bliźniaczo podobną do tych, które znamy z historii Ziemi) oraz Misję specjalną (dwustronicowa miniaturka, o której powiedzieć cokolwiek, to zepsuć czytelnikowi zabawę).

Juwenilia Rafała A. Ziemkiewicza da się czytać nawet dzisiaj, ale jeżeli ktoś nie chce poznawać całości dostępnej twórczości tego autora, niech lepiej sięgnie po np. – także wznawiane niedawno przez Fabrykę Słów – Śpiącą królewnę lub Pieprzony los kataryniarza.

Michał Domagalski


Władca szczurów
Ziemkiewicz Rafał A.
Wydawca: Fabryka Słów Sp. z o.o.
Data premiery: 2012-11-16
kategoria: literatura polska, science fiction

wtorek, 12 lutego 2013

Recyklizacja Kultury na FB

Znajdź Recyklizację Kultury na FACEBOOKu.
KLIKNIJ TU

"Nimfomanka" Triera - kilka zdjęć

Świat obiegły dzisiaj kadry z zapowiadanej produkcji Larsa von Triera pt. Nimfomanka. Większość widzi w nich zapowiedź szokującego dzieła. Czy tak będzie? Czy Was to szokuje? Mi wydają się one na razie niewielką zapowiedzią możliwości. Czasami trudno nie mieć wrażenie, że coraz częściej mówi się, że coś szokuje niż faktycznie mamy z owym zjawiskiem do czynienia.

Mocnym był Antychryst, ale czy będziemy mieli do czynienia z równie zaskakującym dziełem. Czas pokaże. Na razie dwa zdjęcia.


Szok ma pewnie opierać się o to, że zdjęcie dwóch mężczyzn obok półnagiej jak i oni Charlotte Gainsbourg stanowią zapowiedź łóżkowej sceny, jakiegoś szalonego trójkąta. Można spodziewać się wiele, licząc się z tym, że Trier cały czas chce szokować bardziej. Wizualnie będzie pewnie - jak to u niego - ładnie.

Jest nam "Wstyd"? (recenzja filmu)

„Wstyd” to film wyjątkowy. Film o samotnych w tłumie. Wielu, oglądając go, poczuje niepokój. Swoistą niepewność – niby o tym wszystkim wiemy, ale nie mówimy. Przynajmniej nie w ten sposób.

(Anty)bohater

Kim jest bohater Wstydu? To jeden z wielu, krążący po olbrzymim mieście – jednym z tych, które to ponoć nigdy nie zasypiają (zgodnie z piosenką Franka Sinatry śpiewaną w filmie) – po Nowym Jorku. Steve McQueen ogołaca go z tłumów. Nowy Jork to dziwnie wyludnione miejsce, co szczególnie widoczne w scenie nocnego joggingu głównego bohatera. Długie ujęcie, śledzenie podążającego ulicą Brandona, to obserwowanie cywilizacyjnej szarzyzny, zaglądanie pod podszewkę „mitycznego” miasta, symbolu sukcesu, spełnienia marzeń. Tymczasem, gdy dobiegamy z bohaterem do skrzyżowania i czekamy na „zielone światło”, widzimy worki ze śmieciami oraz popsutą sygnalizację.

Kim jest bohater Wstydu? Ten mieszkaniec miasta obdartego ze swojego mitycznego/legendarnego smaczku. Mieszkaniec – jak wielu – napływowy. Nowy Jork okazuje się tak daleko wielokulturowy, że właściwie pozbawiony wyrazistości. Brandon, ten nowoczesny mężczyzna, wieczny singiel uzależniony od seksu, dającego mu tylko pozór spełnienia, staje się jednym z wielu. Jak inni ściąga pliki porno z Internetu, gromadzi je na dysku, ogląda w sieci masturbujące się „panienki”, uprawia seks z przypadkowymi kobietami i mężczyznami, a wstydzi się... jakiegokolwiek stałego związku – najdłużej wytrwał cztery miesiące. Odtrąca stabilność i związane z nią emocje. Osiąga zaspokojenie, wykraczając poza „społecznie akceptowalne” normy. Chociaż co tak naprawdę akceptuje społeczeństwo, skoro składa się z podobnych Brandonowi, mijanych przez niego na ulicach Nowego Jorku? To pokolenie zagubione, nie potrafiące budować relacji międzyludzkich, pozornie skupione na jednostkowym sukcesie i pragmatyzmie, zapętliło się do granic hipokryzji. Wstydzi się tego, co robi – jak Brandon przed siostrą.

Kim jest bohater Wstydu? Człowiekiem XXI wieku. Rozbity pomiędzy pozornie propagowaną monogamią a nieograniczonym pociągiem rozbuchanym poprzez czającą się wszędzie pokusę, nie może osiągnąć – niech sobie zabrzmi banalnie – szczęścia. Można by – bezpiecznie chowając cały świat – powiedzieć, że Brandon to ktoś wyjątkowy, że przecież w samym Wstydzie obserwujemy ludzi idących inną drogą – Marianne, z którą spotyka się na randce w restauracji; ich wspólne spotkania powodujące zderzenie poglądów, to jedna z ciekawszych sekwencji w filmie. Marianne stanowi jednak swoisty wyjątek. Oczywiście nie wszyscy kolekcjonują czasopisma pornograficzne, filmy i masturbują się na każdym kroku niczym główny bohater. Jednak Sissy – siostra Brandona – idzie do łóżka z Davidem – szefem Brandona – po dwudziestominutowej znajomości. Zaś samemu Davidowi posiadanie żony i syna nie przeszkadza w poszukiwaniu jednorazowych partnerek. Podobnie jak niektórym kobietom – zaręczynowe pierścionki. Czy powinniśmy wstydzić się hipokryzji?

Kim jest bohater Wstydu? Głównie samotnym człowiekiem, który nie potrafi tak naprawdę zaangażować się emocjonalnie, co na swój sposób proponuje mu Marianne. Nie może z taką osobą iść na całość, oddać się uprawianiu miłości – stosunkowi przepełnionemu emocjami. Odrzuca tę drogę, aby zaraz w tym samym pokoju uprawiać seks z kobietą, której zapłacił. Zresztą samotni w tłumie okazują się również Sissy i David. Są nie tylko pozbawieni silnych relacji partnerskich, rozleciały się także relacje rodzinne. Czyżby ten pusty Nowy Jork miał być wyznacznikiem tzw. naszych czasów?

Wstydźcie się wszyscy

Czego wstydzi się (anty)bohater Wstydu? Czego wstydzimy się my, oglądając Wstyd?

Film Steve'a McQueena to opowieść tylko pozornie zabierająca nas do Nowego Jorku. Tak naprawdę to zaglądanie pod podszewkę całej naszej kultury, to dowód na jej swoistą hipokryzję. Wydawałoby się może, że w XXI wieku nie mamy już tematów tabu. Mówimy o wszystkim? Na każdy temat – tak. O wszystkim – nie!

Różne reakcje na Wstyd są tego dowodem. Dzieło o wielu wstydach, mniej lub bardziej oczywistych. Tych pierwszo- i drugoplanowych. Mają czego wstydzić się nawet postacie epizodyczne. To pstryczek w nos całej kultury, która usilnie chowa/mitologizuje seks – na wiele różnych sposobów, raz traktując go jako zło konieczne, raz nadając mu wymiaru katharsis. Mitologizuje, wyrzucając poza dyskusję.

Dlaczego warto obejrzeć obraz McQueena? Bo Wstyd to film wyjątkowy. Zmuszający do spojrzenia na świat tak obdarty z upiększeń. Zmuszający do przemyśleń.

Trochę polemiki, czyli powtórna lektura (DVD)

Kiedy wchodził do kin, wielu krytykowało Wstyd, doszukując się w nim retoryki kazania (recenzja Łukasza Knapa w „Filmie” z lutego 2012, str. 83) etc., odczytując mylnie ostatnie sceny. Przecież nie czyni się tu z klubu gejowskiego miejsca wyjątkowego, a nawet – jak w wyżej wspomnianej recenzji – nie jest on „ostatnim przystankiem na seksualnej drodze krzyżowej Brandona”, a tak naprawdę zaledwie jednym z wielu. Wychodząc z niego, bohater idzie dalej. I czy po tym wszystkim następuje odkupienie? Pada deszcze, który – to faktycznie oklepane – obmywa Brandona. Na samym końcu jednak... Zakończenie można odczytać na wiele sposobów.

Niektórzy uważają, że Brandon we Wstydzie został napiętnowany. Zda się jednak, że nie o to tu chodzi. Bo któż miałby go napiętnować? Ludzie podobni do niego? A może reżyser, który opowiada o świecie przepełnionym emocjonalną samotnością? Może właściwie to nie Brandon jest tutaj tym złym? To widzowie chcą widzieć jego postępowanie jako złe, nakładając znane sobie i popularne w naszej kulturze kalki.

Wydanie DVD pozwala na spokojnie przyjrzeć się całości raz jeszcze i docenić nie tylko mocowanie się z bolączkami współczesnego człowieka, ale głównie artyzm. Aktorzy (na szczególną uwagę zasługują Michael Fassbender, Carey Mulligan, Nicole Beharie) radzą sobie z wysoko zawieszoną poprzeczką. Długie, spokojne ujęcia, częstokroć przepełnione dialogiem lub – odwrotnie – milczące, zmuszają do umiejętnego rozgrywania emocji. Znaczący antyteledyskowy montaż pobudza widza do rozmyślań.

* * *

Wydanie DVD pozbawione jest fajerwerkowych dodatków, ale przy tym dziele wystarczy wprowadzająca w świat Wstydu książeczka.


© Michał Domagalski

Tytuł: Wstyd
Tytuł oryginalny: Shame
Reżyser: McQueen Steve
Czas trwania: 100 minut
Producent: Gutek Film
Data premiery: 2012-10-25 (premiera kinowa (świat): 2011, (Polska): 2012)
Język oryginału: angielski
Lektor: polski
Napisy: polskie
Nośnik: DVD
Dodatkowe nośniki: dołączona książka
Liczba nośników: 1
Obsada: Fassbender Michael, Mulligan Carey
Dźwięk: Dolby Digital 5.1

---------------------------------------------------
Tekst ukazał się także na Wywrota.pl.

niedziela, 10 lutego 2013

Opowieść „o sobie” nie do opisania (Thierry Jonquet „Tarantula”)

 „Tarantula” Thierry'ego Jonqueta przesuwa powoli cienką granicę, granicę zbudowaną z zasad moralnych, przyzwyczajeń czytelniczych i oburzenia. A może to specyficzne połączenie kryminału i thrillera zagląda coraz głębiej, pod kolejne maski, przykrywki, narzuty, aby z lubością grzebać się w nieczystościach ludzkiej... psychiki, duszy... ludzkiego sumienia?

 
1.A
 
Gdy na pierwszych stronach poznajemy Richarda i Ewę, stanowią dla nas dość specyficzną parę. Toksyczną. Nie darzą się wzajemną sympatią. On – znany i ceniony chirurg plastyczny – rzuca jej rozkazy przez interkom, nazywając ją, raczej mało pieszczotliwie, „szmatą”; Ona, wiedząc, że go tym zdenerwuje, puszcza na wieży lub każe grać orkiestrze na garden party The Man I Love.
 
Nic nadzwyczajnego – chciałoby się powiedzieć. Nawet jak na literaturę.

Ciekawi stosunek owej pary do wspomnianego utworu, ale zimno, które dostrzegamy między nimi nie poraża. Ciekawiej – a może: straszniej – zaczyna się robić, gdy okazuje się, że Richard wykorzystuje Ewę – a właściwie jej ciało – do prostytucji. Specyficznej prostytucji, której głównym celem okazuje się nie zarabianie pieniędzy, lecz czerpanie satysfakcji przez Richarda z oglądania wyuzdanych pomysłów kolejnych partnerów.

 
Schowanemu za lustrem weneckim dystyngowanemu chirurgowi plastycznemu (zapraszanemu na różnorodne spotkania, wypowiadającemu się w telewizji) najbardziej zależy na reakcjach Ewy. Obrzydzeniu, grymasie bólu.
 
Choć wychowani na szeroko pojętych wartościach europejskich, możemy w tym momencie zareagować oburzeniem, to jednak czytelnicze wrażenie, że to wyostrzona opowieść o skrywaniu „ja” pod maską (czy – co w tym wypadku wydaje się właściwsze – jednego „ja” pod drugim lub jednej „maski” pod drugą.), zmusza nas do zatapiania się w dalszą cześć opowieści.
 
A, jak słusznie głosi stare powiedzenie, im dalej w las, tym więcej drzew.
 
2.A
 
Wprowadzona prawie równolegle opowieść o młodym Vincencie, która, co czytelnik podświadomie czuje, musi w pewnym momencie złączyć się w całość z historią Ewy i Richarda, wywołuje – jeśli mogę to tak nazwać – w odbiorcy jeszcze większe... zaskoczenie(?).
Młody człowiek ucieka na motorze przed samochodem. W końcu zostaje złapany i brutalnie pobity. Sceny te nie szokują. Nie dzisiaj, kiedy przemoc zrosła się właściwie z każdym przekazem kulturowym – filmem, literaturą, malarstwem, muzyką...


Może empatycznie odczuwamy ból, ale wstrząsające jest dopiero czytanie o kolejnych etapach zezwierzęcenia. Vincent – w pierwszej fazie uwięzienia – pozbawiony zostaje wszystkiego, co ludzkie, łącznie z ubraniem. Co więcej, nie dostaje pożywienia ani picia.


Przypięty łańcuchami, nagi i zgłodniały człowiek okazuje się bezradny, osiąga apogeum rozpaczy, zaś swojego kata zaczyna traktować jako jedyną nadzieję. Z pełną wdzięcznością pije w końcu dostarczoną w menażce wodę, je oprawcy z ręki. Traktuje go jak zaniedbywany, uwięziony na łańcuchu pies swojego właściciela:


 
 
Później przyniósł metalową menażkę wypełnioną papką, w której tkwiły czerwone
kawałki mięsa. Złapał cię za włosy, odchylił głowę do tyłu izmusił, żebyś jadł mu z ręki. Oblizywałeś mu palce, wysysając sos. To było nadzwyczaj smaczne. Pozwolił ci zjeść samemu. Dokończyłeś posiłek, leżąc na brzuchu, z głową wetkniętą w naczynie.
Nie zostawiłeś ani odrobiny tego, co twój pan ci ofiarował.
 
 
Chcąc nie chcąc odbija się nam – szczególnie polskim czytelnikom – cytatem z Innego świata Herlinga-Grudzińskiego: Człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach. Lub: Człowiek głodny nie filozofuje, gotów jest zrobić wszystko, aby dostać dodatkową łyżkę strawy.

Mrozi nas coś w opisie sytuacji w Tarantuli, sytuacji bez wyjścia, w której znalazł się młody człowiek, skazany na łaskę... szaleńca? Czy to aby dobre słowo? Wydaje się, że słuszniej byłoby tutaj sięgnąć do języka kolokwialnego.

 

Uczucie swoistego niepokoju we mnie potęgowała podczas lektury nietypowa narracja – można by roboczo rzec drugoosobowa. W ten sposób przedstawiane są właśnie partie związane bezpośrednio z tym konkretnym wątkiem. Kierowane pozornie do Vincenta przez narratora, a może pozornie do samego czytelnika, zmuszonego w ten nietuzinkowy sposób śledzić odczucia bohatera.

A może to Vincent zaczyna rozmawiać sam ze sobą?

 
3.A
 
Opowieść o Aleksie, podobnie jak o Ewie i Richardzie, prowadzona jest prawie klasyczną narracją trzecioosobową.
 
Od razu wiemy, co będzie łączyło Alexa z Vincentem. Byli kolegami. Ich przyjaźń zakończyła się, ponieważ ten drugi zniknął. Tajemniczo. Domysły Alexa na temat swojego kompana są fałszywe, co czytelnik już wie. W końcu Vincent siedzi gdzieś zamknięty, nie podróżuje po Ameryce i nie spotyka się z młodymi aktoreczkami.

Alex po nie do końca udanym napadzie na bank – zabił policjanta w cywilu, a jego zdjęcie opublikowały gazety – ukrywa się w domu byłego legionisty.

 
Nagle zdajemy sobie sprawę, o czym pisze Thierry Jonquet. Wcale nie o przekraczaniu cienkiej linii, a raczej o świecie schowanym za delikatną zasłoną. Cienka linia społecznych zasad zdaje się być fikcją, właśnie ową wygodną przykrywką, żeby nie zauważać, co tak naprawdę się dzieje. Nie wszyscy chcemy zaglądać za zasłonę, więc akceptujemy chirurga z jego młodą kochanką, w końcu po stracie żony...
 
...akceptujemy, choć sami nie przystajemy do akceptowanego schematu, ale o tym lepiej głośno nie mówić.
 
1.B
 
Jeżeli Richarda podglądającego Ewę oddającą się innym mężczyzną, skazać chcemy na pogardę (i znów brak adekwatnego słowa), to nie możemy przecież zapomnieć o owych klientach, których „wymagania” też nie wyrastają raczej z normy (czym jest norma w owym przypadku?).
 
To nie tylko handlowiec po sześćdziesiątce, prowincjonalny aptekarz zadowalający się obserwowaniem nagiej Ewy spacerującej po pokoju czy zakompleksiony homoseksualista z dobrej rodziny, który przeklinając, się masturbował. To także Varneroy. Uprzejmy pan z dużym brzuchem i różową twarzą. (…) To, co jej robił Varneroy, nie pozwalało na zbyt częste spotkania.
 
*
 
 
Klienci Ewy to panowie mijani na ulicy. Panowie dostojni i szykowni. I tacy zapewne są. Ale równocześnie są inni. Jak większość bohaterów Tarantuli. Trudno zdecydować, czy ich twarze ukrywają się jedna pod drugą, czy są równoważne.
 
2.B
 
Jeszcze silniej sprzeciwiałem się odruchowo, gdy powoli z odczłowieczonej istoty Vincent przemierzał drogę do bycia nad wyraz ukulturalnionym. Kiedy swojego oprawcę zaczynał traktować jako dobroczyńcę przynoszącego mu różne gadżety – od bloku rysunkowego po fortepian. Kiedy zaczynał ufać Tarantuli – jak go nazywa – bezgranicznie. Czeka niemal z utęsknieniem na kolejne wizyty mężczyzny, który złamał mu życie. Tarantula staje się przyjacielem Vincenta.

Mój czytelniczy sprzeciw okazuje się pusty.

 
3.B
 
Alex, nie owijajmy w bawełnę, jest głupi i brzydki.
 
Mimo wszystko wpasowuje się przecież w całość. Nie tylko fabularnie. W końcu Tarantula to opowieść o wyuzdanym pożądaniu, pożądaniu i perwersji. Alex nie tylko ma na swoim koncie napad na bank, ale także przestępstwa (jak i marzenia) seksualne.
 
Narrator przedstawia nam go cierpiącego na poranną erekcję, masturbującego się...
 
4.
 
Muszę poczynić kilka uwag z recenzenckiego obowiązku, zanim dotrę do zdradzania zakończenia.
 
*
 
Powieść Tarantula ukazuje się właśnie teraz, gdyż została całkiem niedawno zekranizowana przez Pedro Almodóvara (Skóra, w której żyję). Wydaje się, że mamy do czynienia z wydawnictwem ze wszech miar towarzyszącym. Na okładce widzimy – to częsta praktyka, przy wydawaniu książek, które doczekały się głośnej ekranizacji – aktorów z filmu. Poza tym pojawia się nazwisko reżysera i tytuł. Dodatkowo na czwartej stronie okładki oprócz zajawki dotyczącej powieści mamy również szczegółowe dane o dziele Almodóvara oraz napis: FILM W KINACH OD 16 WRZEŚNIA 2011.

Najgorsze jest to nieznośne utożsamienie, jakby film był wierną kopią książki, tymczasem już sam tytuł wskazuje nam, że mamy przed sobą dzieła – choć w pewien sposób zależne – jednak samodzielne. Pomijam już całą zabawę w tłumaczenie różnicy pomiędzy literaturą a kinem.

 
Z drugiej strony to dzięki Skórze, w której żyję do polskiego odbiorcy trafia kawałek prozy mało znanego na polskim rynku, nieżyjącego już francuskiego przedstawiciela tzw. nurtu noir Thierry'ego Jonqueta. A to przecież cenne.
 

Trzeba być zresztą sprawiedliwym wobec wydawcy i dodać, że nakładem Prószyński i S-ka powieść ta (opublikowana przez autora w 1984) ukazała się już wcześniej, w 2008 roku. Zaledwie trzy lata później niż dotarła na rynek czytelniczy USA.  
5., czyli podsumowanie
 
Pozwólmy sobie zdradzić zakończenie. Napisać kilka rzeczy dla tych, którzy są już po lekturze lub nie zamierzają Tarantuli czytać. Ostatecznie dla tych, którym nie przeszkadza, że wiedzą, jak się książka kończy.
 
Ewa okazuje się Vincentem, który został poddany zmianie płci przez Richarda/Tarantulę.
 
Na ostatnich stronach narrator nie oszczędzając czytelnika przedstawia mu przebieg operacji, odczucia Vincenta/Ewy związane ze zmianą.
 
W wyobraźni odbywa się jeżeli nie wojna, to chociaż bitwa. Przypominamy sobie klientów, zazdrosne spojrzenia kobiet... I próba utrzymania stabilności w świecie. Wyznaczenia granic w byciu sobą. Może faktycznie Vincenta już nie ma:
 
A może zginąłeś tamtej nocy na motorze? Co prawda nie pamiętałeś własnego
wypadku, ale może teraz sobie przypomnisz? Właśnie. Musiałeś zginąć. A teraz
jesteś skuty łańcuchami i niczego nie rozumiesz...
 
Czyżby całą tą narrację prowadził/a sam/a Vincent/Ewa? Może jakieś Ono, które nie rozumie własnego ja, nie potrafi myśleć o sobie w pierwszej osobie [sic!]; któremu łatwiej wierzyć, że stare „ja” nie żyje, jest marą? W końcu nasza płeć jest naszą częścią. Nasza cielesność nas określa. Zmiana powoduje, że...
 
Ucieczka? Powrót do siebie po tylu latach? Do siebie? Czy miejsce, w którym
kiedyś żył Vincent, dalej było twoim domem? Co powiedzieliby wszyscy, których
tam znałeś?
 
Ale w pewien sposób przypadek Vincenta/Ewy stanowi wyolbrzymienie problemu dotyczącego większości postaci Tarantuli. Kim jest Richard? Znanym zapracowanym chirurgiem? Ojcem kochającym swoją umieszczoną w zakładzie psychiatrycznym córkę? Mścicielem znęcającym się w pokrętny sposób na gwałcicielu swojej córki (Vincencie)?.. Czy wiedząc o całej przeszłości, akceptujemy czyny Richarda? Na pewno łatwiej nam zrozumieć jego motywację, ale...
 
Alex? Podziwianym synem pana Barn'ego w rodzinnej wsi? Osobą, która dopuściła się gwałtu ze swoim kolegą Vincentem? A może tym, kim ma się dopiero ochotę stać po planowanej operacji plastycznej twarzy?
 
*
 
Historię przedstawioną w Tarantuli może nie jest trudno opowiedzieć, ale trudno ją opisać. Zaczyna brakować odpowiednich pojęć odnoszących się do uczuć towarzyszących lekturze. Brak porównań. Wszystko stoi gdzieś na granicy szoku, obrzydzenia, zniesmaczenia.
 
Dobrze, że jeszcze jakoś reagujemy.
 
Dobrze, że nie przechodzimy obojętnie.
 
Choć może jednak przechodzimy?
 
© Michał Domagalski
 
 
 
Tytuł: Tarantula
Autor: Thierry Jonquet
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2011 (wcześniej przez tego samego wydawcę: 2008)
Ilość stron: 144


---------------------------------------
Tekst ukazał się pierwotnie na Wywrota.pl

sobota, 9 lutego 2013

Strachy Na Lachy - płyta, koncerty, empik

Już w najbliższą sobotę 9 lutego 2013 roku nakładem S.P. RECORDS ukaże się płyta „!TO!” – („wykrzyknik TO wykrzyknik”). Premiera odbędzie się podczas poznańskiego koncertu w Hali Arena w ramach Rock In Arena.
 
Wydaniu płyty towarzyszyć będzie trasa koncertowa, podczas której zespół odwiedzi 17 miast, a dodatkowo w dniach od 10 do 14 lutego odbędą się spotkania z fanami w salonach Empik. Zapraszamy serdecznie!


Empik-tour:


10 lutego niedziela Poznań ul. Ratajczaka 44 godzina 15:00
11 lutego poniedziałek Wrocław Renoma ul. Świdnicka 40 godzina 17:00
12 lutego wtorek Kraków Rynek Główny 5 godzina 17:00
13 lutego środa Warszawa Junior ul. Marszałkowska 116/122 godzina 17:00
14 lutego czwartek Łódź Manufaktura ul. Karskiego 5 godzina 17:00


Trasa koncertowa:


9 lutego 2013 – Poznań - Hala Arena

15 lutego 2013 – Piła - Hala widowiskowo - sportowa MOSiR
16 lutego 2013 - Szczecin – Dom Kultury „Słowianin”
17 lutego 2013 -  Zielona Góra - Kawon
21 lutego 2013 - Rzeszów - Pod Palmą
22 lutego 2013 - Nowy Sącz - Klub Maska
23 lutego 2013 - Lublin - Hala Globus
2 marca 2013 - Gdynia - Hala Widowiskowo-Sportowa
3 marca 2013 - Bydgoszcz – Klub Estrada
8 marca 2013 - Zabrze - CK Wiatrak
9 marca 2013 - Opole - Narodowe Centrum Polskiej Piosenki
15 marca 2013 - Wrocław – Klub Alibi
16 marca 2013 - Łódź - Dekompresja
21 marca 2013 - Olsztyn - Nowy Andergrant
22 marca 2013 - Warszawa - Palladium
23 marca 2013 - Kraków - Klub Studio
6 kwietnia 2013 - Świebodzice - OSiR

(Za S. P. RECORDS)