Dokument, jakiego nie
widziałem. Urzekająco opowiedziana historia. Nie tylko o muzyce.
Nieufnie podchodzę do oglądania dokumentów. Dostaję jako
widz miazgę rodem z popularnonaukowych telewizji, w których trwający bez mała
godzinę program daje niewiele wiedzy ubranej w efektowne powtarzanie tego
samego – jakby uzyskali wizualizację zaciętej płyty gramofonowej. Zdarza się,
że zostaję zmuszony do obserwacji reportażu pozbawionego jakichkolwiek ambicji artystycznych,
a będącym raczej nagrywaniem wszystkiego, co wpadnie w oko kamery.
Mile więc byłem zaskakiwany, gdy pochłaniałem kolejne minuty
„Sugar Mana”. Pewnie duży udział miała w sukcesie filmu muzyka, ale równie
interesująca okazuje się historia artysty, który ją tworzył. Artysty, który w
całych Stanach Zjednoczonych sprzedał aż… sześć egzemplarzy swojej płyty, aż
wreszcie o nim zapomniano.
Tymczasem w RPA odnosił oszałamiające sukcesy, tylko o nich
nie wiedział. Co więcej, jego niezliczona rzesza fanów również niewiele
wiedziała o swoim idolu. A gdzie niewiedza, tam i plotka. Kim jest ów Rodriguez
podpisany na okładce? Co się z nim dzieje obecnie? Wyszukane mity o śmierci nie
wystarczają wszystkim. „Sugar Man” to właśnie opowieść o poszukiwaniach muzyka,
który w RPA – choć nikt nie miał zielonego pojęcia kto on zacz – paradoksalnie
odniósł większy sukces niż Elvis Presley czy Rolling Stones.
Twórcy filmu wiedzą, że nie wystarczy mieć dobrą historię. Trzeba
ją jeszcze dobrze ubrać w ruchome obrazki. Czynią to wyśmienicie. W wysmakowany
sposób pozwalają sobie na wmontowywanie piosenek z repertuaru Rodrigueza,
dbając, aby stawały się równocześnie komentarzem do danego fragmentu opowieści.
Potrafią także na różne sposoby prowadzić kamerę, co czyni film przemyślanym
pod względem formy i niebanalnym wizualnie.
Na największe uznanie zasługuje jednak nakręcenie filmu
dokumentalnego w taki sposób, że posiada sporą dozę dramaturgii. Oglądanie „Sugar
Mana” może łatwo popsuć przeczytanie nieprzemyślanej recenzji. Takiej, w której
dziennikarz uzna, że skoro obejrzał dokument, to może Wam opowiedzieć o zakończeniu
(patrz. „Film”, luty 2013). Poznajcie je lepiej sami. Ja również muszę się
powstrzymywać, aby go nie zdradzić, ale wówczas zepsułbym sporą część z magii
kina, jaka została zaserwowana w filmie Malika Bendjelloul.
„Lejdis & Dżentelmenels” to album wyjątkowy. Romantycznie. Ale nie zabraknie także lekkich obyczajów.
Nazwa
zespołu jest adekwatna do tego, co znajdziemy na krążku. Nawet jeżeli
chodzi o samą muzykę. Z niesłabnącą nutą ironii Romantycy Lekkich
Obyczajów odśpiewali jedenaście kawałków z wódką, seksem i miłością w
tle.
Oczywiście nie pobrzmiewa na Lejdis & Dżentelmenels
romantyzm w popkulturowym bardzo kiczowato sentymentalnym wydaniu. Pod
rewelacyjnym płaszczykiem ironicznych uśmiechów i przebieranek schowały
się na tej płycie ciekawe opowieści – np. o małej wsi, na której nadal
czas płynie inaczej (Moja wieś) – oraz mocne wrażenia – od silnego kaca połączonego z poszukiwaniem kandydatki na żonę (Kac) po niemożność odnalezienia miejsca dla swojego postrzelonego serca (jedna z 5 perspektyw).
Rekwizyty
też mało sentymentalne. Zamiast wina, raczej wóda i browar. Romantyzm
ten bardzo realistyczny, nawet jeżeli pełen widów alkoholowych i
tęsknoty jak w Balkonowej piosence. Na wiosce lipa, bo nie ma z kim spacerować, z kim jeździć rowerem (no dobra samochodem). Proste życzenia. Wobec nie możności ich zrealizowania trzeba spotkać się z podłogą.
Panowie
oczywiście nie pozwalają sobie na zabicie całości dołowaniem nastroju,
chociaż trzeba im przyznać, że potrafią stworzyć piosenki o mrocznym
wydźwięku. Melancholia z wyższych sfer wypływa z dźwięków balladycznego Poznajmy się. Przy okazji pojawia się kilka mocnych fraz (Mamy podobne myśli, lecz w słowach brak potwierdzenia/ Bo co z tego, że intelekt jest jak cela ciasnego więzienia lub – naprawdę rewelacyjne zamknięcie pewnej prawdy o stosunkach międzyludzkich w słowa – Czy nie wystarcza Ci, że jestem niebezpiecznie perfekcyjny/ Jak nie znajdziesz we mnie boga pewnie będę znowu wszystkiemu winny).
Jednocześnie Romantycy Lekkich Obyczajów uśmiechają się do nas. Jakkolwiek by nie interpretować sobie Lodziarki, to na pewno pierwsze odsłuchanie bawi. Pan w dresach, który pragnie z lodziarką (z dworca PKS) jebnąć na nartach, ale teraz musi biec po bilet jak bystry pies Lessie.
Uparcie marzy o tym, aby główna bohaterka zrobiła mu – no oczywiście –
loda. To w końcu jej zawód. Uroku poszczególnych linijek nie będę
zdradzał.
Zresztą myślę, że warto całe Lejdis &Dżentelmenels odkrywać
samodzielnie. Te gitary (dominujący instrument) – od swojskich
ocierających się od discopolowy folklor po smutne zawodzenie. Oraz
teksty. Ironiczne. Refleksyjne. Wesołe. Choć bywa, że pełne goryczy.
Polecam to odkrywanie wszystkich smaczków. Płyta warta niejednokrotnego
odsłuchania.
Pozorne wznowienie Władca
szczurów stanowi tak naprawdę wybiórczą kompilację trzech tomów opowiadań
SF. Dla fanów gratką więc będzie co najwyżej Posłowie autora. Dostajemy The Best Of z pierwszych dziesięciu lat
działalności Rafała A. Ziemkiewicza w literackim świecie.
Pilot, datowany
jeszcze przed stanem wojennym (lipiec 1981), zdradza już zainteresowania pisarza,
które towarzyszą mu do dziś. Prawda, historia, odkłamywanie przeszłości.
Kolejne teksty, aż po Źródło bez wody
z 1991, mniej lub bardziej dotyczą tych zagadnień.Dla młodego Ziemkiewicza SF stanowiło w
czasach PRL sposób na wyrażanie swych poglądów nie wprost. Przerzucenie
problemów współczesnego mu społeczeństwa nie zawsze udawało się w pełni.
Cenzura była czujna i – właśnie tytułowego Władcę
szczurów – nie dopuściła do druku.
Czytanie tych opowiadań i miniatur (niektóre liczą sobie
niecałą stronę)dziś nie budzi takich emocji. Nawet można by nie zauważyć ich –
ponoć – antysystemowego zacięcia. Wiele jednak potrafi urzec pomysłem.
Niekoniecznie nadmiernie oryginalnym czy zaskakującym, ale jednak utrzymującym
czytelnika przy snutej opowieści.
Tego nie można powiedzieć o miejscami topornej narracji,
jaka charakteryzuje szczególnie pierwsze utwory w zbiorze. W późniejszych
tekstach udaje się Ziemkiewiczowi nabrać lekkości w opowiadaniu. Pod tym
względem na brawa zasługuje głównie Szosa
na Zaleszczyki. Niestety coś kosztem czegoś. Dla współczesnego czytelnika
może to pokaźne (najdłuższe w zbiorze) opowiadanie trącić naiwnością religijną.
Dopóki opowiada o nowej partii politycznej i jej próbie objęcia władzy przy
pomocy marketingowych chwytów czyta się to świetnie. W zakończeniu jednak
wchodzimy w płasko unowocześnioną wersję Nowego Testamentu.
Od zapomnienia z tego obszernego zbioru dwudziestu tekstów
ocaliłbym Łąkę (opowieść o chorym
chłopcu, który nie chce wyzdrowieć), Hellas
III (przestrogę przed inwigilacją), Ciśnienie
(rzut oka na kolonizację innych planet bliźniaczo podobną do tych, które znamy
z historii Ziemi) oraz Misję specjalną
(dwustronicowa miniaturka, o której powiedzieć cokolwiek, to zepsuć
czytelnikowi zabawę).
Juwenilia Rafała A. Ziemkiewicza da się czytać nawet dzisiaj,
ale jeżeli ktoś nie chce poznawać całości dostępnej twórczości tego autora,
niech lepiej sięgnie po np. – także wznawiane niedawno przez Fabrykę Słów – Śpiącą królewnę lub Pieprzony los kataryniarza.
Świat obiegły dzisiaj kadry z zapowiadanej produkcji Larsa von Triera pt. Nimfomanka. Większość widzi w nich zapowiedź szokującego dzieła. Czy tak będzie? Czy Was to szokuje? Mi wydają się one na razie niewielką zapowiedzią możliwości. Czasami trudno nie mieć wrażenie, że coraz częściej mówi się, że coś szokuje niż faktycznie mamy z owym zjawiskiem do czynienia.
Mocnym był Antychryst, ale czy będziemy mieli do czynienia z równie zaskakującym dziełem. Czas pokaże. Na razie dwa zdjęcia.
Szok ma pewnie opierać się o to, że zdjęcie dwóch mężczyzn obok półnagiej jak i oni Charlotte Gainsbourg stanowią zapowiedź łóżkowej sceny, jakiegoś szalonego trójkąta. Można spodziewać się wiele, licząc się z tym, że Trier cały czas chce szokować bardziej. Wizualnie będzie pewnie - jak to u niego - ładnie.
„Wstyd” to film wyjątkowy. Film o samotnych
w tłumie. Wielu, oglądając go, poczuje niepokój. Swoistą niepewność –
niby o tym wszystkim wiemy, ale nie mówimy. Przynajmniej nie w ten
sposób.
(Anty)bohater
Kim jest bohater Wstydu?
To jeden z wielu, krążący po olbrzymim mieście – jednym z tych, które
to ponoć nigdy nie zasypiają (zgodnie z piosenką Franka Sinatry śpiewaną
w filmie) – po Nowym Jorku. Steve McQueen ogołaca go z tłumów. Nowy
Jork to dziwnie wyludnione miejsce, co szczególnie widoczne w scenie
nocnego joggingu głównego bohatera. Długie ujęcie, śledzenie
podążającego ulicą Brandona, to obserwowanie cywilizacyjnej szarzyzny,
zaglądanie pod podszewkę „mitycznego” miasta, symbolu sukcesu,
spełnienia marzeń. Tymczasem, gdy dobiegamy z bohaterem do skrzyżowania i
czekamy na „zielone światło”, widzimy worki ze śmieciami oraz popsutą
sygnalizację.
Kim jest bohater Wstydu?
Ten mieszkaniec miasta obdartego ze swojego mitycznego/legendarnego
smaczku. Mieszkaniec – jak wielu – napływowy. Nowy Jork okazuje się tak
daleko wielokulturowy, że właściwie pozbawiony wyrazistości. Brandon,
ten nowoczesny mężczyzna, wieczny singiel uzależniony od seksu, dającego
mu tylko pozór spełnienia, staje się jednym z wielu. Jak inni ściąga
pliki porno z Internetu, gromadzi je na dysku, ogląda w sieci
masturbujące się „panienki”, uprawia seks z przypadkowymi kobietami i
mężczyznami, a wstydzi się... jakiegokolwiek stałego związku – najdłużej
wytrwał cztery miesiące. Odtrąca stabilność i związane z nią emocje.
Osiąga zaspokojenie, wykraczając poza „społecznie akceptowalne” normy.
Chociaż co tak naprawdę akceptuje społeczeństwo, skoro składa się z
podobnych Brandonowi, mijanych przez niego na ulicach Nowego Jorku? To
pokolenie zagubione, nie potrafiące budować relacji międzyludzkich,
pozornie skupione na jednostkowym sukcesie i pragmatyzmie, zapętliło się
do granic hipokryzji. Wstydzi się tego, co robi – jak Brandon przed
siostrą.
Kim jest bohater Wstydu?
Człowiekiem XXI wieku. Rozbity pomiędzy pozornie propagowaną monogamią a
nieograniczonym pociągiem rozbuchanym poprzez czającą się wszędzie
pokusę, nie może osiągnąć – niech sobie zabrzmi banalnie – szczęścia.
Można by – bezpiecznie chowając cały świat – powiedzieć, że Brandon to
ktoś wyjątkowy, że przecież w samym Wstydzie obserwujemy ludzi
idących inną drogą – Marianne, z którą spotyka się na randce w
restauracji; ich wspólne spotkania powodujące zderzenie poglądów, to
jedna z ciekawszych sekwencji w filmie. Marianne stanowi jednak swoisty
wyjątek. Oczywiście nie wszyscy kolekcjonują czasopisma pornograficzne,
filmy i masturbują się na każdym kroku niczym główny bohater. Jednak
Sissy – siostra Brandona – idzie do łóżka z Davidem – szefem Brandona –
po dwudziestominutowej znajomości. Zaś samemu Davidowi posiadanie żony i
syna nie przeszkadza w poszukiwaniu jednorazowych partnerek. Podobnie
jak niektórym kobietom – zaręczynowe pierścionki. Czy powinniśmy
wstydzić się hipokryzji?
Kim jest bohater Wstydu?
Głównie samotnym człowiekiem, który nie potrafi tak naprawdę
zaangażować się emocjonalnie, co na swój sposób proponuje mu Marianne.
Nie może z taką osobą iść na całość, oddać się uprawianiu miłości –
stosunkowi przepełnionemu emocjami. Odrzuca tę drogę, aby zaraz w tym
samym pokoju uprawiać seks z kobietą, której zapłacił. Zresztą samotni w
tłumie okazują się również Sissy i David. Są nie tylko pozbawieni
silnych relacji partnerskich, rozleciały się także relacje rodzinne.
Czyżby ten pusty Nowy Jork miał być wyznacznikiem tzw. naszych czasów?
Wstydźcie się wszyscy
Czego wstydzi się (anty)bohater Wstydu? Czego wstydzimy się my, oglądając Wstyd?
Film
Steve'a McQueena to opowieść tylko pozornie zabierająca nas do Nowego
Jorku. Tak naprawdę to zaglądanie pod podszewkę całej naszej kultury, to
dowód na jej swoistą hipokryzję. Wydawałoby się może, że w XXI wieku
nie mamy już tematów tabu. Mówimy o wszystkim? Na każdy temat – tak. O
wszystkim – nie!
Różne reakcje na Wstyd
są tego dowodem. Dzieło o wielu wstydach, mniej lub bardziej
oczywistych. Tych pierwszo- i drugoplanowych. Mają czego wstydzić się
nawet postacie epizodyczne. To pstryczek w nos całej kultury, która
usilnie chowa/mitologizuje seks – na wiele różnych sposobów, raz
traktując go jako zło konieczne, raz nadając mu wymiaru katharsis.
Mitologizuje, wyrzucając poza dyskusję.
Dlaczego warto obejrzeć obraz McQueena? Bo Wstyd to film wyjątkowy. Zmuszający do spojrzenia na świat tak obdarty z upiększeń. Zmuszający do przemyśleń.
Trochę polemiki, czyli powtórna lektura (DVD)
Kiedy wchodził do kin, wielu krytykowało Wstyd, doszukując się w nim retoryki kazania (recenzja Łukasza Knapa w „Filmie” z lutego 2012, str. 83) etc.,
odczytując mylnie ostatnie sceny. Przecież nie czyni się tu z klubu
gejowskiego miejsca wyjątkowego, a nawet – jak w wyżej wspomnianej
recenzji – nie jest on „ostatnim przystankiem na seksualnej drodze
krzyżowej Brandona”, a tak naprawdę zaledwie jednym z wielu. Wychodząc z
niego, bohater idzie dalej. I czy po tym wszystkim następuje
odkupienie? Pada deszcze, który – to faktycznie oklepane – obmywa
Brandona. Na samym końcu jednak... Zakończenie można odczytać na wiele
sposobów.
Niektórzy uważają, że Brandon we Wstydzie
został napiętnowany. Zda się jednak, że nie o to tu chodzi. Bo któż
miałby go napiętnować? Ludzie podobni do niego? A może reżyser, który
opowiada o świecie przepełnionym emocjonalną samotnością? Może właściwie
to nie Brandon jest tutaj tym złym? To widzowie chcą widzieć jego
postępowanie jako złe, nakładając znane sobie i popularne w naszej
kulturze kalki.
Wydanie
DVD pozwala na spokojnie przyjrzeć się całości raz jeszcze i docenić
nie tylko mocowanie się z bolączkami współczesnego człowieka, ale
głównie artyzm. Aktorzy (na szczególną uwagę zasługują Michael
Fassbender, Carey Mulligan, Nicole Beharie) radzą sobie z wysoko
zawieszoną poprzeczką. Długie, spokojne ujęcia, częstokroć przepełnione
dialogiem lub – odwrotnie – milczące, zmuszają do umiejętnego
rozgrywania emocji. Znaczący antyteledyskowy montaż pobudza widza do
rozmyślań.
* * *
Wydanie DVD pozbawione jest fajerwerkowych dodatków, ale przy tym dziele wystarczy wprowadzająca w świat Wstydu książeczka.
Tytuł oryginalny: Shame Reżyser: McQueen Steve Czas trwania: 100 minut Producent: Gutek Film Data premiery: 2012-10-25 (premiera kinowa (świat): 2011, (Polska): 2012) Język oryginału: angielski Lektor: polski Napisy: polskie Nośnik: DVD Dodatkowe nośniki: dołączona książka Liczba nośników: 1 Obsada: Fassbender Michael, Mulligan Carey Dźwięk: Dolby Digital 5.1
--------------------------------------------------- Tekst ukazał się także na Wywrota.pl.
„Tarantula” Thierry'ego Jonqueta przesuwa
powoli cienką granicę, granicę zbudowaną z zasad moralnych,
przyzwyczajeń czytelniczych i oburzenia. A może to specyficzne połączenie kryminału i thrillera
zagląda coraz głębiej, pod kolejne maski, przykrywki, narzuty, aby z
lubością grzebać się w nieczystościach ludzkiej... psychiki, duszy...
ludzkiego sumienia? 1.A
Gdy na pierwszych stronach poznajemy Richarda i Ewę, stanowią dla
nas dość specyficzną parę. Toksyczną. Nie darzą się wzajemną sympatią.
On – znany i ceniony chirurg plastyczny – rzuca jej rozkazy przez
interkom, nazywając ją, raczej mało pieszczotliwie, „szmatą”; Ona,
wiedząc, że go tym zdenerwuje, puszcza na wieży lub każe grać orkiestrze
na garden party The Man I Love. Nic nadzwyczajnego – chciałoby się powiedzieć. Nawet jak na literaturę.
Ciekawi stosunek owej pary do wspomnianego utworu, ale zimno, które
dostrzegamy między nimi nie poraża. Ciekawiej – a może: straszniej –
zaczyna się robić, gdy okazuje się, że Richard wykorzystuje Ewę – a
właściwie jej ciało – do prostytucji. Specyficznej prostytucji, której
głównym celem okazuje się nie zarabianie pieniędzy, lecz czerpanie
satysfakcji przez Richarda z oglądania wyuzdanych pomysłów kolejnych
partnerów. Schowanemu za lustrem weneckim dystyngowanemu chirurgowi
plastycznemu (zapraszanemu na różnorodne spotkania, wypowiadającemu się w
telewizji) najbardziej zależy na reakcjach Ewy. Obrzydzeniu, grymasie
bólu. Choć wychowani na szeroko pojętych wartościach europejskich, możemy
w tym momencie zareagować oburzeniem, to jednak czytelnicze wrażenie,
że to wyostrzona opowieść o skrywaniu „ja” pod maską (czy – co w tym
wypadku wydaje się właściwsze – jednego „ja” pod drugim lub jednej
„maski” pod drugą.), zmusza nas do zatapiania się w dalszą cześć
opowieści. A, jak słusznie głosi stare powiedzenie, im dalej w las, tym więcej drzew. 2.A Wprowadzona prawie równolegle opowieść o młodym Vincencie, która,
co czytelnik podświadomie czuje, musi w pewnym momencie złączyć się w
całość z historią Ewy i Richarda, wywołuje – jeśli mogę to tak nazwać – w
odbiorcy jeszcze większe... zaskoczenie(?).
Młody człowiek ucieka na motorze przed samochodem. W końcu zostaje
złapany i brutalnie pobity. Sceny te nie szokują. Nie dzisiaj, kiedy
przemoc zrosła się właściwie z każdym przekazem kulturowym – filmem,
literaturą, malarstwem, muzyką...
Może empatycznie odczuwamy ból, ale wstrząsające jest dopiero czytanie
o kolejnych etapach zezwierzęcenia. Vincent – w pierwszej fazie
uwięzienia – pozbawiony zostaje wszystkiego, co ludzkie, łącznie z
ubraniem. Co więcej, nie dostaje pożywienia ani picia.
Przypięty łańcuchami, nagi i zgłodniały człowiek okazuje się bezradny,
osiąga apogeum rozpaczy, zaś swojego kata zaczyna traktować jako jedyną
nadzieję. Z pełną wdzięcznością pije w końcu dostarczoną w menażce
wodę, je oprawcy z ręki. Traktuje go jak zaniedbywany, uwięziony na
łańcuchu pies swojego właściciela:
Później przyniósł metalową menażkę wypełnioną papką, w której tkwiły czerwone
kawałki
mięsa. Złapał cię za włosy, odchylił głowę do tyłu izmusił, żebyś jadł
mu z ręki. Oblizywałeś mu palce, wysysając sos. To było nadzwyczaj
smaczne. Pozwolił ci zjeść samemu. Dokończyłeś posiłek, leżąc na
brzuchu, z głową wetkniętą w naczynie.
Nie zostawiłeś ani odrobiny tego, co twój pan ci ofiarował.
Chcąc nie chcąc odbija się nam – szczególnie polskim czytelnikom – cytatem z Innego świata Herlinga-Grudzińskiego: Człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach. Lub: Człowiek głodny nie filozofuje, gotów jest zrobić wszystko, aby dostać dodatkową łyżkę strawy.
Mrozi nas coś w opisie sytuacji w Tarantuli, sytuacji bez
wyjścia, w której znalazł się młody człowiek, skazany na łaskę...
szaleńca? Czy to aby dobre słowo? Wydaje się, że słuszniej byłoby tutaj
sięgnąć do języka kolokwialnego.
Uczucie swoistego niepokoju we mnie potęgowała podczas lektury
nietypowa narracja – można by roboczo rzec drugoosobowa. W ten sposób
przedstawiane są właśnie partie związane bezpośrednio z tym konkretnym
wątkiem. Kierowane pozornie do Vincenta przez narratora, a może pozornie
do samego czytelnika, zmuszonego w ten nietuzinkowy sposób śledzić
odczucia bohatera.
A może to Vincent zaczyna rozmawiać sam ze sobą? 3.A Opowieść o Aleksie, podobnie jak o Ewie i Richardzie, prowadzona jest prawie klasyczną narracją trzecioosobową. Od razu wiemy, co będzie łączyło Alexa z Vincentem. Byli kolegami.
Ich przyjaźń zakończyła się, ponieważ ten drugi zniknął. Tajemniczo.
Domysły Alexa na temat swojego kompana są fałszywe, co czytelnik już
wie. W końcu Vincent siedzi gdzieś zamknięty, nie podróżuje po Ameryce i
nie spotyka się z młodymi aktoreczkami.
Alex po nie do końca udanym napadzie na bank – zabił policjanta w
cywilu, a jego zdjęcie opublikowały gazety – ukrywa się w domu byłego
legionisty. Nagle zdajemy sobie sprawę, o czym pisze Thierry Jonquet. Wcale nie
o przekraczaniu cienkiej linii, a raczej o świecie schowanym za
delikatną zasłoną. Cienka linia społecznych zasad zdaje się być fikcją,
właśnie ową wygodną przykrywką, żeby nie zauważać, co tak naprawdę się
dzieje. Nie wszyscy chcemy zaglądać za zasłonę, więc akceptujemy
chirurga z jego młodą kochanką, w końcu po stracie żony... ...akceptujemy, choć sami nie przystajemy do akceptowanego schematu, ale o tym lepiej głośno nie mówić. 1.B Jeżeli Richarda podglądającego Ewę oddającą się innym mężczyzną,
skazać chcemy na pogardę (i znów brak adekwatnego słowa), to nie możemy
przecież zapomnieć o owych klientach, których „wymagania” też nie
wyrastają raczej z normy (czym jest norma w owym przypadku?). To nie tylko handlowiec po sześćdziesiątce, prowincjonalny aptekarz
zadowalający się obserwowaniem nagiej Ewy spacerującej po pokoju czy
zakompleksiony homoseksualista z dobrej rodziny, który przeklinając, się
masturbował. To także Varneroy. Uprzejmy pan z dużym brzuchem i różową twarzą. (…) To, co jej robił Varneroy, nie pozwalało na zbyt częste spotkania. *
Klienci Ewy to panowie mijani na ulicy. Panowie dostojni i
szykowni. I tacy zapewne są. Ale równocześnie są inni. Jak większość
bohaterów Tarantuli. Trudno zdecydować, czy ich twarze ukrywają się jedna pod drugą, czy są równoważne. 2.B Jeszcze silniej sprzeciwiałem się odruchowo, gdy powoli z
odczłowieczonej istoty Vincent przemierzał drogę do bycia nad wyraz
ukulturalnionym. Kiedy swojego oprawcę zaczynał traktować jako
dobroczyńcę przynoszącego mu różne gadżety – od bloku rysunkowego po
fortepian. Kiedy zaczynał ufać Tarantuli – jak go nazywa –
bezgranicznie. Czeka niemal z utęsknieniem na kolejne wizyty mężczyzny,
który złamał mu życie. Tarantula staje się przyjacielem Vincenta.
Mój czytelniczy sprzeciw okazuje się pusty. 3.B Alex, nie owijajmy w bawełnę, jest głupi i brzydki. Mimo wszystko wpasowuje się przecież w całość. Nie tylko fabularnie. W końcu Tarantula
to opowieść o wyuzdanym pożądaniu, pożądaniu i perwersji. Alex nie
tylko ma na swoim koncie napad na bank, ale także przestępstwa (jak i
marzenia) seksualne. Narrator przedstawia nam go cierpiącego na poranną erekcję, masturbującego się... 4. Muszę poczynić kilka uwag z recenzenckiego obowiązku, zanim dotrę do zdradzania zakończenia. * Powieść Tarantula ukazuje się właśnie teraz, gdyż została całkiem niedawno zekranizowana przez Pedro Almodóvara (Skóra, w której żyję).
Wydaje się, że mamy do czynienia z wydawnictwem ze wszech miar
towarzyszącym. Na okładce widzimy – to częsta praktyka, przy wydawaniu
książek, które doczekały się głośnej ekranizacji – aktorów z filmu. Poza
tym pojawia się nazwisko reżysera i tytuł. Dodatkowo na czwartej
stronie okładki oprócz zajawki dotyczącej powieści mamy również
szczegółowe dane o dziele Almodóvara oraz napis: FILM W KINACH OD 16 WRZEŚNIA 2011.
Najgorsze jest to nieznośne utożsamienie, jakby film był wierną kopią
książki, tymczasem już sam tytuł wskazuje nam, że mamy przed sobą dzieła
– choć w pewien sposób zależne – jednak samodzielne. Pomijam już całą
zabawę w tłumaczenie różnicy pomiędzy literaturą a kinem. Z drugiej strony to dzięki Skórze, w której żyję do
polskiego odbiorcy trafia kawałek prozy mało znanego na polskim rynku,
nieżyjącego już francuskiego przedstawiciela tzw. nurtu noir Thierry'ego
Jonqueta. A to przecież cenne.
Trzeba
być zresztą sprawiedliwym wobec wydawcy i dodać, że nakładem Prószyński
i S-ka powieść ta (opublikowana przez autora w 1984) ukazała się już
wcześniej, w 2008 roku. Zaledwie trzy lata później niż dotarła na rynek
czytelniczy USA.
5., czyli podsumowanie Pozwólmy sobie zdradzić zakończenie. Napisać kilka rzeczy dla tych, którzy są już po lekturze lub nie zamierzają Tarantuli czytać. Ostatecznie dla tych, którym nie przeszkadza, że wiedzą, jak się książka kończy. Ewa okazuje się Vincentem, który został poddany zmianie płci przez Richarda/Tarantulę. Na ostatnich stronach narrator nie oszczędzając czytelnika
przedstawia mu przebieg operacji, odczucia Vincenta/Ewy związane ze
zmianą. W wyobraźni odbywa się jeżeli nie wojna, to chociaż bitwa.
Przypominamy sobie klientów, zazdrosne spojrzenia kobiet... I próba
utrzymania stabilności w świecie. Wyznaczenia granic w byciu sobą. Może
faktycznie Vincenta już nie ma:
A może zginąłeś tamtej nocy na motorze? Co prawda nie pamiętałeś własnego
wypadku, ale może teraz sobie przypomnisz? Właśnie. Musiałeś zginąć. A teraz
jesteś skuty łańcuchami i niczego nie rozumiesz...
Czyżby całą tą narrację prowadził/a sam/a Vincent/Ewa? Może jakieś
Ono, które nie rozumie własnego ja, nie potrafi myśleć o sobie w
pierwszej osobie [sic!]; któremu łatwiej wierzyć, że stare „ja” nie
żyje, jest marą? W końcu nasza płeć jest naszą częścią. Nasza cielesność
nas określa. Zmiana powoduje, że...
Ucieczka? Powrót do siebie po tylu latach? Do siebie? Czy miejsce, w którym
kiedyś żył Vincent, dalej było twoim domem? Co powiedzieliby wszyscy, których
tam znałeś?
Ale w pewien sposób przypadek Vincenta/Ewy stanowi wyolbrzymienie problemu dotyczącego większości postaci Tarantuli.
Kim jest Richard? Znanym zapracowanym chirurgiem? Ojcem kochającym
swoją umieszczoną w zakładzie psychiatrycznym córkę? Mścicielem
znęcającym się w pokrętny sposób na gwałcicielu swojej córki
(Vincencie)?.. Czy wiedząc o całej przeszłości, akceptujemy czyny
Richarda? Na pewno łatwiej nam zrozumieć jego motywację, ale... Alex? Podziwianym synem pana Barn'ego w rodzinnej wsi? Osobą, która
dopuściła się gwałtu ze swoim kolegą Vincentem? A może tym, kim ma się
dopiero ochotę stać po planowanej operacji plastycznej twarzy? * Historię przedstawioną w Tarantuli może nie jest trudno
opowiedzieć, ale trudno ją opisać. Zaczyna brakować odpowiednich pojęć
odnoszących się do uczuć towarzyszących lekturze. Brak porównań.
Wszystko stoi gdzieś na granicy szoku, obrzydzenia, zniesmaczenia. Dobrze, że jeszcze jakoś reagujemy. Dobrze, że nie przechodzimy obojętnie. Choć może jednak przechodzimy?
Już
w najbliższą sobotę 9 lutego 2013 roku nakładem S.P. RECORDS ukaże się
płyta „!TO!” – („wykrzyknik TO wykrzyknik”). Premiera odbędzie się
podczas poznańskiego koncertu w Hali Arena w ramach Rock In Arena.
Wydaniu
płyty towarzyszyć będzie trasa koncertowa, podczas której zespół
odwiedzi 17 miast, a dodatkowo w dniach od 10 do 14 lutego odbędą się
spotkania z fanami w salonach Empik. Zapraszamy serdecznie!
Empik-tour:
10 lutego niedziela Poznań ul. Ratajczaka 44 godzina 15:00 11 lutego poniedziałek Wrocław Renoma ul. Świdnicka 40 godzina 17:00 12 lutego wtorek Kraków Rynek Główny 5 godzina 17:00 13 lutego środa Warszawa Junior ul. Marszałkowska 116/122 godzina 17:00 14 lutego czwartek Łódź Manufaktura ul. Karskiego 5 godzina 17:00
Trasa koncertowa:
9 lutego 2013 – Poznań - Hala Arena
15 lutego 2013 – Piła - Hala widowiskowo - sportowa MOSiR 16 lutego 2013 - Szczecin – Dom Kultury „Słowianin” 17 lutego 2013 - Zielona Góra - Kawon 21 lutego 2013 - Rzeszów - Pod Palmą 22 lutego 2013 - Nowy Sącz - Klub Maska 23 lutego 2013 - Lublin - Hala Globus 2 marca 2013 - Gdynia - Hala Widowiskowo-Sportowa 3 marca 2013 - Bydgoszcz – Klub Estrada 8 marca 2013 - Zabrze - CK Wiatrak 9 marca 2013 - Opole - Narodowe Centrum Polskiej Piosenki 15 marca 2013 - Wrocław – Klub Alibi 16 marca 2013 - Łódź - Dekompresja 21 marca 2013 - Olsztyn - Nowy Andergrant 22 marca 2013 - Warszawa - Palladium 23 marca 2013 - Kraków - Klub Studio 6 kwietnia 2013 - Świebodzice - OSiR