wtorek, 26 lutego 2013

„Sugar Man” - recenzja filmu



Dokument, jakiego nie widziałem. Urzekająco opowiedziana historia. Nie tylko o muzyce.

Nieufnie podchodzę do oglądania dokumentów. Dostaję jako widz miazgę rodem z popularnonaukowych telewizji, w których trwający bez mała godzinę program daje niewiele wiedzy ubranej w efektowne powtarzanie tego samego – jakby uzyskali wizualizację zaciętej płyty gramofonowej. Zdarza się, że zostaję zmuszony do obserwacji reportażu pozbawionego jakichkolwiek ambicji artystycznych, a będącym raczej nagrywaniem wszystkiego, co wpadnie w oko kamery.

Mile więc byłem zaskakiwany, gdy pochłaniałem kolejne minuty „Sugar Mana”. Pewnie duży udział miała w sukcesie filmu muzyka, ale równie interesująca okazuje się historia artysty, który ją tworzył. Artysty, który w całych Stanach Zjednoczonych sprzedał aż… sześć egzemplarzy swojej płyty, aż wreszcie o nim zapomniano.

Tymczasem w RPA odnosił oszałamiające sukcesy, tylko o nich nie wiedział. Co więcej, jego niezliczona rzesza fanów również niewiele wiedziała o swoim idolu. A gdzie niewiedza, tam i plotka. Kim jest ów Rodriguez podpisany na okładce? Co się z nim dzieje obecnie? Wyszukane mity o śmierci nie wystarczają wszystkim. „Sugar Man” to właśnie opowieść o poszukiwaniach muzyka, który w RPA – choć nikt nie miał zielonego pojęcia kto on zacz – paradoksalnie odniósł większy sukces niż Elvis Presley czy Rolling Stones.

Twórcy filmu wiedzą, że nie wystarczy mieć dobrą historię. Trzeba ją jeszcze dobrze ubrać w ruchome obrazki. Czynią to wyśmienicie. W wysmakowany sposób pozwalają sobie na wmontowywanie piosenek z repertuaru Rodrigueza, dbając, aby stawały się równocześnie komentarzem do danego fragmentu opowieści. Potrafią także na różne sposoby prowadzić kamerę, co czyni film przemyślanym pod względem formy i niebanalnym wizualnie.

Na największe uznanie zasługuje jednak nakręcenie filmu dokumentalnego w taki sposób, że posiada sporą dozę dramaturgii. Oglądanie „Sugar Mana” może łatwo popsuć przeczytanie nieprzemyślanej recenzji. Takiej, w której dziennikarz uzna, że skoro obejrzał dokument, to może Wam opowiedzieć o zakończeniu (patrz. „Film”, luty 2013). Poznajcie je lepiej sami. Ja również muszę się powstrzymywać, aby go nie zdradzić, ale wówczas zepsułbym sporą część z magii kina, jaka została zaserwowana w filmie Malika Bendjelloul.

Polecam.


Michał Domagalski

Sugar Man
reż. Malik Bendjelloul
Szwecja, Wielka Brytania
2012
86 min.

Film obejrzałem w poznańskim Kinie Muza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz