Naturalny, czyli
normalny, świat większości kontra wolność jednostki?
Skłamałbym, gdybym napisał, że przy okazji dyskusji sejmowej
po raz pierwszy usłyszałem słowa, że związki
partnerskie osób tej samej płci są nienaturalnie. Skłamałbym, bo wracały
one tak w rozmowach prywatnych jak i w dyskusjach publicznych – od internetowych
wynurzeń zaczynając. Skłamałbym, gdybym powiedział, że to dla mnie novum.
Skłamałbym jednak również, gdybym powiedział, że rozumiem,
dlaczego takich i pochodnych sformułowań używa się jako argumentu przeciw
rzeczonym związkom.
W końcu nienaturalne
oznacza niezgodne z naturą. Czyż jednak nie jest tak, że wszystko, co wyróżnia
człowieka w świecie, na nienaturalności jest oparte? Od chodzenia w ubraniu,
przez prezerwatywy, po instytucję małżeństwa w ogóle (jakkolwiek pojętą). Sama
idea człowieczeństwa, kultury zdaje się wychodzić poza naturę. Myślałem, że
rozumiemy to wszyscy. Tymczasem…
Oczywiście coraz częściej w mowie potocznej stawia się znak
równości pomiędzy wyrazem naturalny i normalny, pozwalając sobie na
wyeksponowanie czwartego znaczenia (zgodnie z internetową wersją Słownika języka polskiego PWN - link) słowa.
To jednak nie załatwia wcale sprawy, a najwyżej wskazuje na nieumiejętność
doprecyzowania myśli przez naszych interlokutorów.
Czym ma być norma? Naprawdę czymś, co większość uzna za słuszne, właściwe? Coraz więcej oznak
w naszym otoczeniu, że wielu ludzi właśnie tak chciałaby rozumieć demokrację. Czy nie przybliża nas to do proroctwa Georga Orwella
z 1984, gdzie właśnie normalność
okazała się kwestią statystyki?
Może nikt nie zakłada nam klatek ze szczurami na twarz, ale
czuje się dyktat większości. Nawet wtedy, gdy jakość filmu argumentuje się
ilością widzów w pierwszy weekend wyświetlania, kiedy mówi mi się – do bólu
władczym tonem – że powinienem przeczytać Pięćdziesiąt
twarzy Greya, bo powinienem mieć zdanie na temat tej powieści.
(Czy jednak popularność pewnych zjawisk, ich obecność w
życiu większości to nie wyłącznie mit? Pewna propaganda medialna, której
ulegliśmy? To pytanie do rozwinięcia przy innej okazji.)
A niby dlaczego powinienem mieć zdanie na temat zjawisk
popularnych? Co więcej, dobrze byłoby docenić kiepskiej jakości dzieła, chociażby
nazywając je dobrą rozrywką. Uciec asekuracyjnie niczym Kartezjusz wstrzymujący
wydanie Traktatu o człowieku po tym,
jak Galileusz został potępiony w Rzymie. Ulec potrzebie jednorodności.
Wszyscy mamy takie same ambicje, takie same potrzeby,
zainteresowania, bawimy się przy tej samej muzyce, zimą jeździmy na nartach, a
latem za granicę.
Przypomina mi się
(dalszy) znajomy, który powiedział na jednej z okolicznościowych imprez: Puść
coś Dżemu, wszyscy lubią Dżem. Otóż nie wszyscy. Szczególnie sztampowe Whisky.
Dyktat większości pożera nas od zawsze. Jednak nie jest
zjawiskiem, które powinniśmy chwalić, ale zwalczać. W końcu wartością
bezwzględną powinna być wyrozumiałość.
W czym naprawdę może szkodliwe być zalegalizowanie związków
opartych o związek inny niż kobieta i mężczyzna? W czym może być szkodliwe
życie w związku składającym się z większej ilości osób niż dwie?
Nikt przecież nie nakaże nikomu zmienić orientacji. Nie
zachowujmy się jak mieszkańcy miasteczka Pleasantville (z filmu pod takim
tytułem), którzy uparcie, wbrew wszystkiemu, chcą żyć w świecie czarno-białym.
Co więcej, innych też chcą w tym świecie utrzymać.
Dlaczego nadal tak trudno nam docenić wolność jednostki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz